Moja przygoda z meblami zaczęła się zupełnie przypadkowo…
Porządkując rzeczy po babci natknęłam się na stary obraz z piękną ramą. Wiedziałam, że nie mogę go wyrzucić, ale rama nie pasowała do naszego mieszkania. Początkowo chciałam uzupełnić w niej kilka ubytków, ale ostatecznie zdarłam starą farbę i zmieniłam jej kolor. Rama ozdobiła zdjęcie naszej rodzinki, które powiesiliśmy nad łóżkiem w sypialni.
W ręce wpadły mi również krzesła po babci. Z sentymentu nie mogłam ich również wyrzucić, ale pozostawiały wiele do życzenia. Tapicerka pamiętała wszystkie uroczystości rodzinne mojej babci, a ja pamiętałam jak siadywałam na nich z babcią, jako mała dziewczynka. Początkowo nie miałam koncepcji, co z nimi zrobić, ale życie samo podsuwa rozwiązania. Ponieważ nasza rodzina nie zaliczała się do małych i powoli się rozrastała, zaczęło nam brakować miejsca, aby usadzić gości, którzy nas odwiedzali. Wiecznie pożyczaliśmy krzesła od rodziców. A krzesła po babci stały i czekały… w końcu zabrałam się do roboty, żeby mogły zagościć w naszym salonie.
Minęło kilka lat. Nagle nasze poukładane w trójkę życie, przewróciła do góry nogami dwójka małych Brzdąców, która pojawiła się na świecie. Wiedziałam, że powrót do dawnej pracy będzie co tu dużo mówić…trudny. Stara praca, też od pewnego czasu, nie przynosiłam mi satysfakcji. Czas mijał, Maluchy podrosły, miały pójść do żłobka, a ja miałam podjąć decyzję, co dalej zrobić ze swoim życiem. Z pomocą przyszedł mi mój mąż, który powiedział, że poprze każdy mój najbardziej szalony pomysł. Zdecydowaliśmy, że stara praca, w której chore dzieci i ciągłe wizyty u lekarza nie są mile widziane, odpada. A w przypadku dwójki Maluchów zaczynających swoja przygodę ze żłobkowymi wirusami i bakteriami jest to nieuniknione. Ponieważ od zawsze lubiłam robić „coś” własnoręcznie, postanowiłam spróbować swoich sił w odnawianiu mebli. Tak więc, gdy tylko wirusy i bakterie dają chwilę wytchnienia moim dzieciom, przenoszę się do krainy czarów i magii, gdzie z “niczego” powstaje „coś”.